mobile

Gdańsk w czasach zarazy- pandemia usprawiedliwieniem zaniedbań?

Gdańsk uwielbia reklamować się hasłami eksponującymi dynamizm szybko rozwijającego się miasta łączącego tradycję i wysoki standard życia. Jednak jak zaznaczają miejscy aktywiści miasto bursztynu nie dla wszystkich swoich mieszkańców bywa morzem możliwości. Zdaniem działaczy społecznych pracujących na co dzień z najuboższymi gdańszczanami w trakcie pandemii dla wielu mieszkańców miasta niespełnionym marzeniem jest już samo dodzwonienie się do MOPRU czy Gdańskich Nieruchomości. Społecznicy uważają, że ograniczenia związane z funkcjonowaniem urzędów w dobie pandemii stały się usprawiedliwieniem nadużyć i nieudolności.

Maciej Ostrowski
Gdańsk w czasach zarazy- pandemia usprawiedliwieniem zaniedbań?

Blichtr i odpadające tynki

Rewitalizacja Dolnego Wrzeszcza od lat była przedstawiona jako flagowy projekt władz miejskich. Wystarczy jednak zejść na chwilę z tras uczęszczanych przez młodych imprezowiczów by trafić do zupełnie innego świata.

 

- Rewitalizacja była od początku nastawiona na osiągnięcie celów promocyjnych, nie zaś na poprawę jakości życia mieszkańców dzielnicy. Można to stwierdzić porównując zewnętrzny wygląd okolic ul. Wajdeloty z główną ulicą. Rewitalizację dzielnicy można porównać do nałożenia warstwy pudru na zniszczoną twarz. Znaczna większość mieszkańców dzielnicy wraz ze swoimi problemami mieszkaniowymi została zepchnięta na trzeci plan- informuje Aleksandra Kulma, Radna dzielnicy Wrzeszcz Dolny.

 

Przedstawiciele miasta chwalą się odnowioną ul. Wajdeloty oraz kilkoma mieszkaniami komunalnymi oddawanymi pod klucz ale miejscy urzędnicy nie podejmują już jakichkolwiek działań, by zdobyć wiedzę o stanie technicznym setek należących do miasta lokali socjalnych i komunalnych. Przykładem tego jest tragiczny tan, do jakiego doprowadzono budynek na ul. Wallenroda 2A. Budynek nie doświadczył remontu od 20-30 lat. Lokatorzy mają nad sobą popękane stropy, z którym miarowo ścieka woda. Żyją w otoczeniu rozsadzanych przez wilgoć zagrzybianych ścian. Okna odpadające, przy próbie otwierania lub zamykania nie stanowią żadnej ochrony przed wdzierającym się do środka budynku chłodem i wilgocią. Jedno z okien wypadło z zawiasów do ogródka- przegniła stolarka nie wytrzymała naporu wiatru. Dodatkowe niebezpieczeństwo dla mieszkańców stanowi niezabezpieczona, wystająca ze ścian instalacja elektryczna. Licznik można w każdej chwili odkręcić, a instalację wyrwać ze ścian pozbawiając mieszkańców kamienicy energii elektrycznej.

 

Jeszcze przed pandemią wizytacje miejskich urzędników w takich miejscach, jak zniszczony budynek przy ul. Wallenroda 2A czy w zgrzybiałych i nie zdatnych do zamieszkania ruderach na gdańskich Siedlcach praktycznie się nie zdarzały. W warunkach pandemii mieszkaniowe problemy najbiedniejszych mieszkańców aglomeracji pogłębia izolacja oraz wykluczenie cyfrowe.

 

- Wiele osób ubogich to jednocześnie seniorzy nie wiedzący, jak poruszać się po cyberprzestrzeni, często nie posiadające wiedzy, gdzie zgłaszać swoje problemy. Nawet jeśli wiedzą, gdzie się zgłosić, to i tak odbijają się od ściany. Dodzwonienie się do Gdańskich Nieruchomości graniczy z cudem. Wizyta osobista jest absolutnie wykluczona, więc wszelkie prośby dotyczące skontaktowania się urzędnika z mieszkańcem są od razu kasowane. Znam lokatorkę, która do tej pory nie może doczekać się odpowiedzi na pismo wystosowane niemal przed rokiem- mówi Radna dzielnicy Wrzeszcz Dolny.

 

Pandemia nie sprzyja podejmowaniu obywatelskich interwencji. Aleksandra Kulma wspomina, że mimo dostępu do poczty elektronicznej jako radna dzielnicy nie jest upoważniona do kontaktowania się z miejskimi instytucjami w imieniu mieszkańców dzielnicy, z którymi na co dzień pracuje.

 

- Pandemia zamyka osobom zaangażowanym społecznie wiele dróg działania. Rozpaczliwa sytuacja, w jakiej się znaleźliśmy tym bardziej podkreśla konieczność przeprowadzenia gruntownej reformy Gdańskich Nieruchomości. Za dotychczasowy bezwład organizacyjny odpowiada nieudolność wiceprezydenta Piotra Grzelaka, który uwielbia sesje fotograficzne przy nowo otwartych TBSach i lokalach wyremontowanych za grube pieniądze. Kłopot w tym, że do tych mieszkań nie są wprowadzani ludzie zagrożeni bezdomnością lub mieszkańcu ruder nie nadających się do dalszego zamieszkania. Na wszystkich poziomach musi się odbyć zmiana sposobem zarządzania Gdańskich Nieruchomości. Obecnie instytucja nie wie nawet iloma lokalami zarządza i w jakim są one stanie technicznym. Gdy dzwonią do mnie potrzebujący pomocy mieszkańcy dzielnicy często pytam, kiedy ostatnim razem urzędnicy podjęli interwencję. Często okazuje się, że ponad 10 lat temu. Nie widzę w działaniach Gdańskich Nieruchomości zainteresowania problemami społecznymi. Najchętniej pozbyto by się osób ubogich i sprawiających problemy, a puste mieszkania odnowiono i sprzedano z zyskiem - żali się radna dzielnicy.

 

Radna dzielnicy akcentuje kwestię zmniejszenia ilości punktów obsługi mieszkańców. W dobie pandemii mieszkańcy ponad pół milionowego miasta mają do swojej dyspozycji zaledwie 3-4 Biura Obsługi Mieszkańców. Mimo nowoczesnego wyposażenia istniejące placówki charakteryzuje brak przepływu informacji oraz chęci reagowania na sytuacje alarmowe. Mieszkańcy piszący listy lub maile do Gdańskich Nieruchomości z prośbą o rozwiązanie codziennych bolączek- wymiany pieców czy niesprawnych rynien nie otrzymują instrukcji lub informacji zwrotnych. Telefon jest nieustannie zajęty a ludzie chcący rozwiązać problem na miejscu są natychmiast odsyłani do domów. Tymczasem ustawa o samorządach nakłada na gminę obowiązek kompleksowego zarządzania miejskimi nieruchomościami.

 

- W samym środku drugiej fali epidemii Covid-19 dotychczasowy sposób załatwiania spraw mieszkańców często ograniczający się do odsyłania ich w inne miejsca sprzyja tylko powiększaniu liczby zakażonych. Dlatego filie Biur Obsługi Mieszkańców powinny znajdować się w każdej dzielnicy miasta. Wówczas ich usługi mogłyby być faktycznie ogólnodostępne - proponuje Aleksandra Kulma, Radna dzielnicy Wrzeszcz Dolny.

 

Stan wielu lokali w Dolnym Wrzeszczu i brak możliwości utrzymania higieny sprzyja rozprzestrzenianiu się koronawirusa i innych chorób układu oddechowego. W dobie pandemii gmina rezygnująca z wykonywania swoich podstawowych, ustawowych obowiązków względem mieszkańców naraża na zakażenie nie tylko mieszkańców zaniedbanych dzielnic miasta, ale też setki osób, z którymi codziennie stykają się lokatorzy zdewastowanych kamienic.

 

Witajcie w Nibylandii

Kompleks mieszkalno-użytkowy usytuowany na ul. Zielonogórskiej bywa nieoficjalnie nazywany Nibylandią. Kwarantannę odbywają tam osoby pozbawione dachu nad głową mające wkrótce stać się rezydentami gdańskich schronisk dla bezdomnych. Biedni i wykluczeni są zakwaterowani w dziesięciu blaszanych kontenerach. Ironiczna nazwa nadana temu miejscu przez pracowników socjalnych w pełni odzwierciedla stan rzeczy, na który składa się mieszanina absurdu i obojętności. Przypadek pana Ryszarda H. jest o tyle interesujący, że starszy i prawdopodobnie cierpiący na demencję człowiek trafił do ośrodka skierowany nie przez władze sanitarne, a pracownika socjalnego MOPR. Nie stwierdzono u niego żadnych objawów Covid-19, nie miał też styczności z zakażonymi. Nie był również osobą bezdomną.

 

- Jak każdego dnia pojechałam do mieszkania swojego podopiecznego. Nie zastałam go więc w pierwszym odruchu pomyślałam, że Ryszard uległ wypadkowi i trafił do szpitala. Zaczęłam więc dzwonić do różnych ośrodków i instytucji. Ryszarda znalazłam dopiero po dłuższym czasie - wspomina Joanna Walder, opiekunka Ryszarda H.

 

MOPR skierował starszego i schorowanego człowieka na kwarantannę umieszczając go z potencjalnie zakażonymi osobami bez wykonania wstępnych badań lekarskich. Pracownik socjalny wypisał dokument, który z miejsca wręczył do podpisu niewiele rozumiejącemu starszemu człowiekowi. Na jeden kontener przypadało 6 osób mających do swojej dyspozycji piętrowe łóżka, wspólną kuchnię oraz łazienkę. Starszemu panu przypadło miejsce przy drzwiach wejściowych.

 

- W prowizorycznym ośrodku dyżurował ratownik medyczny, ale próba dostarczenia leków mojemu podopiecznemu skończyła się ostrą awanturą. Pomoc medyczna udzielana podopiecznym ograniczyła się do mierzenia temperatury - relacjonuje Joanna Walder, opiekunka starszego człowieka.

 

Po 3 tygodniach kwarantanny bramka odgradzająca ośrodek od zewnętrznego świata została otwarta i pensjonariusze na własną rękę musieli dostać się do wyznaczonych im schronisk dla bezdomnych. Żaden z opiekunów ośrodka nie zadał sobie trudu, by wyposażyć pensjonariuszy ośrodka w maseczki na drogę oraz bilety ZTM.

 

- 8 listopada podjechaliśmy, by zabrać pana Ryszarda i jego rzeczy. Obecna na miejscu urzędniczka była niezmiernie zdziwiona faktem, że Ryszard chce się udać do swojego domu zamiast do noclegowni na ul. Równej. Mój podopieczny musiał podpisać dokument, w którym zrzeka się miejsca w noclegowni - mówi Joanna W, opiekunka pana Ryszarda.

 

Pan Ryszard po powrocie z kwarantanny był przekonany, że będzie mógł wrócić do siebie. Niestety na miejscu spotkała go przykra niespodzianka. Okazało się, że drzwi do mieszkania zostały brutalnie wyłamane i rzucone na trawnik. Zastąpiono je nowymi drzwiami, do których nie pasował dotychczasowy klucz. Zbliżał się mroźny listopadowy wieczór, a zmarznięty emeryt został pozbawiony możliwości wejścia do swojego mieszkania. W zamkniętym mieszkaniu zostawił wszystkie swoje dokumenty i cały dobytek. Problemowi stawili czoła społecznicy wezwani przez Joannę Walder, opiekunkę pana Ryszarda, a nie przedstawiciele miasta.

 

- Jako strona społeczna byliśmy przy Ryszardzie przez kilka godzin. Powiadomiono Policję. Patrol przyjechał i potwierdził, że poszkodowany ma prawo odzyskać dostęp do własnego domu, ale w żaden sposób nie pomógł - relacjonuje Joanna Sobańska, działaczka społeczna z Ruchu Sprawiedliwości Społecznej Pomorze.

 

Dzięki pomocy społeczników jeszcze przed nocą udało się ponownie wprowadzić Ryszarda w stan posiadania. Zziębnięty staruszek odzyskał dostęp do swojego mieszkania i dobytku.

 

Nieudolność, czy celowe działanie?

Zdaniem Joanny Sobańskiej, działaczki Ruchu Sprawiedliwości Społecznej oraz radnej Siedlec bezprawie, które miało miejsce 8 listopada jest ukoronowaniem wielu lat zaniedbań i instrumentalnego stosunku do ubogich królującego w gdańskim MOPR.

 

- W dotychczasowej działalności instytucji niewiele jest pracy z żywym człowiekiem. Starsza osoba z niepełnosprawnościami taka, jak pan Ryszard potrzebuje regularnego kontaktu z pracownikiem socjalnym monitorującym jego potrzeby bytowe i zmieniający się stan zdrowia. Tymczasem starszy pan mieszka w zaniedbanym lokalu właściwie nie nadającym się do dalszego mieszkania - uzmysławia Joanna Sobańska.

 

Stan mieszkania nie uległ zmianie z dnia na dzień. Pracownicy socjalni nie zwracali uwagi na zbieractwo starszego pana Ryszarda. Nie poruszano też kwestii lokalizacji przekazanego mieszkania. Mieszkanie położone jest w suterenie i zawilgocone, dopiero niedawno staraniem wspólnoty mieszkaniowej ocieplono fundamenty. Już samo położenie lokalu sprzyja pogarszaniu się jego stanu technicznego. Lokal jest również niewymiarowy. Gdańsk przydzielił jako lokal socjalny mieszkanie o wysokości 1,90m. Kącik sanitarny trudno nazwać łazienką. Muszla klozetowa jest oberwana, kran przemysłowego typu wyposażony w zawór jak przy szlauchu ogrodowym w miejsce gałki odkręcającej

 

Kolejnym problemem jest stan zdrowia emeryta, którym zainteresowano się dopiero po naciskach społeczników. Nie wiadomo, kiedy Ryszard był po raz ostatni u lekarza.

 

- Obserwujemy jego dolegliwości i będziemy go kontaktowali z pielęgniarkami i opiekunami środowiskowymi. Stan zdrowia nie wynika z trudności w zarejestrowaniu się do lekarza w samym środku pandemii. Pracownicy MOPR po prostu pogodzili się z faktem, że ich podopieczny nie ma dostępu do pomocy lekarskiej - oskarża działaczka pomorskiego RSS.

 

Dopiero po interwencji strony społecznej okazało się, że starszy mężczyzna będzie mógł skorzystać jako osoba żyjąca w niedostatku z posiłków dowożonych przez catering MOPRu.

 

Lokal był przez długi czas nieopłacony, jednak po jakimś czasie pan Ryszard zaczął regulować zaległości, gdyż zadłużenie zaczęło się zmniejszać. Miasto Gdańsk zadowoliło się skierowaniem sprawy do sądu, który zarządził eksmisję. Sąd prawdopodobnie orzekł eksmisję bez prawa do lokalu zastępczego, co jest uczynieniem kogoś bezdomnym w majestacie prawa.

 

- Z jakiegoś powodu wyrok nie został wykonany. Czy skierowanie sprawy do sądu miało zatem nastraszyć lokatora i wywrzeć na nim presję? Widzę tu olbrzymią bezduszność i brak refleksji instytucji miejskich dotyczącej miejsca mieszkańca w społeczności miejskiej. Systemowe działania zastąpiło machinalne przemieszczanie dokumentów z instytucji do instytucji. Ryszard został wyłączony z uczestnictwa w zabiegach, które dokonują się nad jego głową - ocenia Joanna Sobańska.

 

Osobną kwestią są bieżące nieprawidłowości. Na prośbę pana Ryszarda Joanna Sobańska była kilkakrotnie obecna, gdy w ostatnim miesiącu przedstawiciele MOPRU i Urzędu Miasta odwiedzali starszego mężczyznę w jego lokalu.

 

- Dwie urzędniczki odwiedziły p. Ryszarda, by przedstawić mu ofertę wystosowaną przez Gdańskie Nieruchomości. Dokument nie był nawet skierowany do wiadomości MOPRU, więc nie mam pojęcia, jak pismo znalazło się w ich rękach. Gdańskie Nieruchomości proponują Ryszardowi dobrowolne eksmitowanie się z własnego domu do tymczasowej, zbiorowej noclegowni - Centrum Treningu Umiejętności Społecznych w Nowym Porcie prowadzonym przez Towarzystwo Św. Brata Alberta. Umowa byłaby zawarta na okres 6 miesięcy. Po tym okresie Ryszard trafiłby wprost na ulicę - informuje działaczka RSS Pomorze.

 

Zdaniem Sobańskiej propozycja Nieruchomości jest rozłożoną w czasie próbą doprowadzenia starszego człowieka do trwałej bezdomności.

 

Na prośbę Ryszarda Gdańskie Nieruchomości przeprowadziły także wizytację jego dotychczasowego mieszkania. Wcześniej p. Ryszard z pomocą społeczników skierował do tej instytucji pismo domagające się wyjaśnienia wielu spraw związanych ze stanem lokalu. Prosili o wyjaśnienie incydentu z wymianą zamków w mieszkaniu (razem z drzwiami), kontener niezbędny do wysprzątania lokalu i przeprowadzenie dezynfekcji. Akcentowali potrzebę przeprowadzenia pilnego remontu podłóg i mini-łazienki, a także zwrócili uwagę na bezpieczeństwo komina i pieca kaflowego. Prosili o wyjaśnienie obecnej wysokości czynszu i opłat za wodę. Lokal od wielu lat jest pozbawiony skrzynki na listy. Wiadomości urzędowe i listy są rzucane pod drzwi. Jest to niezgodne z prawem. Kilkanaście osób czeka, by pomóc Ryszardowi ze sprzątaniem. Prośba o pomoc skierowana w Internecie do ludzi dobrej woli spotkała się z dużym odzewem.

 

W pierwszym akapicie nawiązujemy do niesławnej akcji z 8 listopada. Popełniono wówczas wobec Ryszarda przestępstwo i do dzisiaj nie wiadomo, kto za nie odpowiada. Znamienne jest to, że to nie MOPR wraz ze swoim wydziałem prawniczym wystąpił z tą inicjatywą. Najwyraźniej urzędnicy rezydują tylko w swoich biurach i rzadko pojawiają się w terenie. Podejmują działania jedynie poddani publicznej presji. W trakcie samej wizytacji nie dowiedzieliśmy się praktycznie niczego. Nie wiadomo, jak właściwie urzędnicy zamierzają pomóc podopiecznemu MOPRU.

 

Prewencja bezdomności jest jedną z ustawowych funkcji gminy. Wynika z istoty praw człowieka. Pan Ryszard jest osobą starszą z ograniczonymi zdolnościami poznawczymi. Ufa miejskim urzędnikom do tego stopnia, że bez czytania podpisuje im wszystkie wystosowane dokumenty.

 

- W mojej ocenie pod koniec października wywabiono staruszka z mieszkania posługując się autorytetem urzędniczym, po czym umieszczono na fikcyjnej kwarantannie. Jedna z noclegowni była przygotowana do przyjęcia Ryszarda jako bezdomnego. Jeśli się to potwierdzi, to pod płaszczykiem ochrony przed wirusem zorganizowano nielegalną eksmisję urzędniczą. W końcu lokal położony jest w atrakcyjnym miejscu, w ścisłym centrum miasta, z osobnym frontowym wejściem. Jest wprost idealny do przerobienia go na lokal użytkowy, który można wynająć fundacji, stowarzyszeniu. Gdyby nie pan Ryszard, to lokal już trafiłby w ręce hojnego najemcy - przypuszcza działaczka społeczna.

 

Doświadczenia działaczy społecznych potwierdzają, że w czasie epidemii mieszkańcy miasta bezskutecznie pukają do drzwi instytucji powołanych do udzielania pomocy mieszkańcom. Pandemia jest wygodną wymówką. Z obawy przed wirusem wywiady środowiskowe z mieszkańcami są wykonywane niezmiernie rzadko, lub urzędnicy w ogóle z nich rezygnują. Wcześniej były jednym z podstawowych narzędzi w poznaniu potrzeb rodziny potrzebującej interwencji pomocy społecznej.

 

- Od lat obserwuję olbrzymie niedofinansowanie miejskich instytucji pomocowych. Pandemia nałożyła się jedynie na dotychczasowe bolączki instytucji pomocowych. Efektem jest zwielokrotnienie wszystkich ich niedomagań - podsumowuje Joanna Sobańska z Ruchu Sprawiedliwości Społecznej Pomorze.

KOMENTARZE

aktualności

więcej z działu aktualności

sport

więcej z działu sport

kultura i rozrywka

więcej z działu kultura i rozrywka

Drogi i Komunikacja

więcej z działu Drogi i Komunikacja

Kryminalne

więcej z działu Kryminalne

KONKURSY

więcej z działu KONKURSY

Sponsorowane

więcej z działu Sponsorowane

Biznes

więcej z działu Biznes

kulinaria

więcej z działu kulinaria

Zdrowie i Uroda

więcej z działu Zdrowie i Uroda