mobile
REKLAMA

System niewolniczy

Rozmawiamy z Kamilem Janickim, autorem książki "Pańszczyzna".

Redakcja
System niewolniczy

Pańską książkę zalicza się do nurtu „ludowej historii Polski”. To dobrze, że ostatnio powstaje tyle książek o pańszczyźnie i klasie ludowej?

Wydaje mi się, że to określenie „ludowa historia Polski” jest bardzo mylące. Sugeruje, że mamy jakąś inną historię Polski. A przecież prawie każdy żyjący dziś Polak jest potomkiem chłopów. Nie hetmanów, arystokratów i szlachty, tylko właśnie chłopów. U schyłku epoki nowożytnej 75% ludności w Polsce to byli wieśniacy. W zdecydowanej większości chłopi pańszczyźniani traktowani jak niewolnicy, sprzedawani przez swoich właścicieli, wyzyskiwani bez żadnych ograniczeń. Szlachcic miał prawo torturować swojego chłopa, zmuszać go do dowolnej pracy i nawet zabić, jeśli miał na to ochotę. Nie mówimy tu o ludowej historii, a jakiejś alternatywie czy dodatku do dziejów kraju, tylko o historii nas wszystkich. Dziwne jest to, że przez ostatnie trzy dekady się o tym nie pisało. Wreszcie wracamy do tych tematów i pojawiła się potrzeba, żeby uczciwie mówić o historii zdecydowanej większości z nas.

Co jest najważniejszym powodem wyparcia w ostatnich dekadach tej historii?

To zwyczajna reakcja na wpychanie na siłę, odgórnie pewnej wizji historii. To zawsze napotyka na opór. Historia ludowa była promowana w latach PRL-u jako pewien element linii politycznej. Nic dziwnego, że budziła pewien wstręt, była traktowana jako coś narzuconego i niechcianego. A potem mieliśmy przechylenie wahadła w drugą stronę. Po 1989 roku badanie jakichkolwiek zagadnień chłopskich wydawało się passé, niepotrzebne, nawet politycznie czy ideologicznie niebezpieczne. Jak gdyby pisanie o chłopach było jakąś pochwałą dawnego systemu. Efekt jest taki, że od trzech dekad badań w tym zakresie się prawie nie prowadziło i dopiero teraz zaczęliśmy się budzić i zdawać sobie sprawę, że jesteśmy potomkami chłopów. Przez całe lata 90. (a nawet do teraz) mieliśmy w Polsce obsesję na punkcie szlachectwa. Każdy szukał swojego herbu, szlacheckiego pochodzenia, tego -ski, -cki w nazwisku. Tu wielu ludzi widziało swoją niezwykle chwalebną przeszłość, tak jakby bycie szlachcicem dodawało renomy i wartości, co jest zresztą mitem wykreowanym dawno temu przez szlachtę.

W swojej książce stawia Pan tezę, że można mówić po prostu o niewolnictwie chłopów pańszczyźnianych w I RP. Czy rzeczywiście możemy patrzeć na swoich przodków tak, jak na niewolników w koloniach czy na południu USA?

Ale dlaczego mamy się z nimi porównywać? Niewolnictwo miało różne modele. Spotykam się czasem z krytyką, że „przecież w Polsce nie było targów niewolników”, że „sytuacja była inna niż w Karolinie Południowej”. Tymczasem niewolnictwo jest zjawiskiem, które ma różne oblicza. Mieliśmy polski system niewolnictwa. Są cechy tego systemu, które są niepodważalne. Dzisiaj odzywają się głosy, że takie porównania są nieuprawnione, ale w czasach Rzeczpospolitej Obojga Narodów nikt nie miał wątpliwości, że status chłopów jest statusem niewolniczym. Było to jasne i dla Polaków i dla obcokrajowców. Jeśli było to stanowisko krytykowane, to przez szlachtę, która pomstowała przeciwko obcokrajowcom, że ci nie rozumieją, że chłopów trzeba trzymać krótko, że trzeba się nad nimi znęcać, bo inaczej nie będą pracować, a zaczną się buntować. Każdy więc widział to niewolnictwo, a wielu jeszcze go broniło. Mamy tysiące zachowanych dokumentów poświadczających handel ludźmi. Wiemy, że ten system był systemem władzy absolutnej. Nie da się inaczej niż niewolnictwem nazywać systemu, w którym w XVIII w. typowy polski chłop był zmuszany do pracy za darmo na pańskim polu przez więcej niż 7 dni w tygodniu, a więc musiała z nim pracować rodzina, dzieci. A na pracę na własnym gospodarstwie zostawał 1 dzień w tygodniu i to też nie zawsze.

Czy polski model niewolnictwa pańszczyźnianego miał jakieś specyficzne cechy?

W Polsce mieliśmy do czynienia – jak stwierdził jeden z zagranicznych obserwatorów – z rozproszoną tyranią. Nie było jednego despoty rządzącego krajem, ale takich despotów były tysiące. Gdzie szlachcic był u siebie, zgodnie z powiedzeniem z ówczesnych czasów, jak wojewoda, udzielny władca. Granice folwarku były jak granice osobnego państwa. Szlachcic nie miał żadnych ograniczeń względem tego, co może zrobić ze swoim poddanym. To nie znaczy, że zawsze się nad nim znęcał i zawsze wyciskał z niego wszystko. Ale władza nieograniczona nieuchronnie prowadzi do degeneracji i wyzysku. To jest różnica między Polską a innymi krajami. Tutaj szlachta miała o wiele szerszą niezależność niż w innych krajach.

To do dziś na nas wpływa? Mamy do czynienia z długim cieniem pańszczyzny?

Oczywiście, w ogromnym stopniu. Przyjęło się w Polsce przekonanie, że wszystko co złe w naszym charakterze narodowym, to jacy jesteśmy jest spuścizną PRL-u. Ale przecież PRL to mniej niż 50 lat, okres z perspektywy historii niezwykle krótki. Niedługo III RP będzie istniała tyle, ile istniał PRL. Nie da się zrzucić wszelkich wad, stereotypów i uprzedzeń – nieufności wobec władzy, niespołecznego podejścia, sobkostwa – na czasy komuny. W rzeczywistości to właśnie długi cień nie systemu, który istniał 50 lat, tylko takiego, który istniał lat kilkaset.

Był to system, w którym chłop musiał wiecznie kombinować, żeby przetrwać, jednocześnie nie miał żadnego kontaktu z państwem poza tym, że w przeciwieństwie do szlachcica płacił podatki. To wszystko tworzyło pogardę dla państwa, egoizm. Efekty tego widzimy do dzisiaj. Mamy w naszym charakterze narodowym spuściznę niewolniczego systemu.

Opisuje Pan w książce, w jaki sposób na przestrzeni dziejów szlachta zdobywała kolejne przywileje i poszerzała obszar władzy nad chłopami. Czy był jakiś punkt krytyczny, centralny dla tworzenia systemu pańszczyźnianego w Polsce?

Ten system był niewolniczy właściwie z zasady. Ale pańszczyzna nie jest unikalną cechą Polski. Była systemem wykorzystywanym w całej Europie – również w tej zachodniej części, wbrew mitycznemu podziałowi na linii Łaby. W Polsce on się jednak wynaturzył w specyficzny sposób. Najbardziej widać to po potopie szwedzkim. Do dzisiaj nie uświadamiamy sobie, jak gigantyczna katastrofa spotkała Polskę w połowie XVII w. Badacze IPN-u szacują, że ludność Polski skurczyła się na skutek II wojny światowej o 16%. Tymczasem w czasie kryzysu XVII wieku – poza potopem to wojny z Moskwą, powstania kozackie itd. - ludność Polski spadła o 1/3! To olbrzymia strata w ciągu właściwie kilkunastu lat. I to jest kryzys, z którego tak naprawdę Rzeczpospolita nigdy się nie podniosła. W wielu regionach połowa populacji przestała istnieć. Wiele wsi i miast leżało w gruzach, bo były po kilkanaście razy grabione przez swoich i obcych. Tego kryzysu gospodarczego nie zażegnano do samego końca I Rzeczpospolitej. A próby odbudowy polegające na tym, że na mniejszą liczbę chłopów zrzucano te same albo zwielokrotnione obowiązki, doprowadziły właśnie do skrajnego wynaturzenia systemu. To był punkt zwrotny, ale to nie znaczy, że przed potopem sytuacja była sielankowa.

Temat pańszczyzny długo leżał odłogiem, ale jednak trochę pracy o niej jest, człowiek zainteresowany historią miał w głowie jej niezmitologizowany obraz. Czy podczas pisania książki coś Pana mimo to zaskoczyło?

Skala. Nawet gdy człowiek zna fakty, ale zanurzy się w ten system, w nieustanną pracę i nieustanną przemoc, w znęcanie się pana nad poddanym, to jednak trudno w to uwierzyć. To był system terroru dzisiaj niewyobrażalnego. System pracy, która nie trwa 8 godzin, tylko od świtu do zmroku, a więc w lecie nawet 14 godzin, tylko z krótką przerwą w południe. System, w którym pan może wygonić do roboty całą rodzinę jeśli tego potrzebuje, nie przejmując się, czy ta rodzina będzie miała czas zająć się własnym gospodarstwem i zdobyć pożywienie na przetrwanie zimy. System, w którym chłop na przednówku żywi się po prostu trawą, bo nie ma innego wyjścia. I w którym szlachta usiłowała stworzyć swoiste perpetuum mobile - przymuszała chłopa do pracy, a następnie do przepijania w szlacheckich gospodach wszelkiego zarobku. Coraz mniej opłacał się handel zbożem, więc w folwarkach zaczęto produkować z niego wódkę, którą przymusowo pojono poddanych. Myślę, że nie mamy świadomości, czym naprawdę była pańszczyzna i jakie ona naprawdę przynosi do dziś skutki.

Fot. fragment okładki

KOMENTARZE

aktualności

więcej z działu aktualności

sport

więcej z działu sport

kultura i rozrywka

więcej z działu kultura i rozrywka

Drogi i Komunikacja

więcej z działu Drogi i Komunikacja

Kryminalne

więcej z działu Kryminalne

KONKURSY

więcej z działu KONKURSY

Sponsorowane

więcej z działu Sponsorowane

Biznes

więcej z działu Biznes

kulinaria

więcej z działu kulinaria

Zdrowie i Uroda

więcej z działu Zdrowie i Uroda