mobile

Zawiłości miłości

Z miłości (org. Things we do for love) to sztuka, która począwszy od tytułu puszcza do widza oko. Jest jak niewypowiedziane pytanie: co robimy z miłości? Do głowy przychodzą nam rzeczy piękne, wielkie i przede wszystkim romantyczne. Spektakl, który możemy teraz oglądać w teatrze Wybrzeże wywraca miłość na drugą stronę i sprawdza, czy słusznie mamy o niej tak dobre zdanie.

Katarzyna Kowalczuk-Nowak
TAGI
Zawiłości miłości

Dwie długoletnie przyjaciółki, partner jednej z nich i listonosz – w tej niewielkiej grupie ludzi znajdziemy wiele odcieni miłości. Romantyczną, przyjacielską, zakazaną, niespełnioną... Każda z nich będzie równie nieoczywista i złożona, co pozostałe. Tę zawiłość podkreśla przemyślana, urocza scenografia, przedstawiająca przekrój kamienicy. Nie tylko pozwala na równoległe przedstawienie losów bohaterów, ale wyposażona jest w wyraziste symbole (jak czerwony grzejnik i wychodzące z niego skomplikowane ścieżki rur) korespondujące z tym, co znajdziemy w fabule.

Opis spektaklu dość wyraźnie sugeruje, czego należy się spodziewać, jednak wizja reżysera (Radosław B. Maciąg) opiera się w dużej mierze na zaskakującym punkcie kulminacyjnym. Nawet kiedy w tekście znajdują się subtelne sugestie co do dalszego biegu wydarzeń, nie jest to w żaden sposób podkreślone interpretacją. Z pewnością odbiera to widzowi część przyjemności obserwowania budzących i zmieniających się uczuć. Jednocześnie element zaskoczenia działa i skutecznie, z dużą dosadnością odsłania mniej szlachetne oblicze miłości.

Pomimo ciężaru tytułowej emocji, spektakl poprowadzony jest z lekkością. Nawet na te mniej finezyjne (żeby nie powiedzieć toporne) żarty można łatwo przymknąć oko, bo dialog jest wartki, naturalny i po prostu świetnie zagrany. Na szczególną uwagę zasługuje Barbara, grana przez Katarzynę Kaźmierczak, której udaje się stworzyć postać fascynującą – serdeczną i lodowatą, niezależną i samotną, wyrachowaną, ale budzącą czułość. Jej pełen kontrastów monolog o wegetarianach sprawia, że widz sam jest gotów stracić dla niej głowę – głównie po to, żeby dowiedzieć się, o co jej w ogóle chodzi. Postać listonosza (Piotr Łukawski) zagrana jest także z wielkim wyczuciem i delikatnością, dzięki czemu zamiast żenady budzi złożoną mieszankę emocji: współczucie, niechęć, litość, śmiech.

Zdecydowanie balans jest tu najmocniejszą stroną – pomimo rozgrywających się na scenie życiowych dramatów, nie wychodzimy z teatru przytłoczeni tym ciężarem. Otrzymujemy raczej wyważoną mieszankę rozbawienia i refleksji – w starannie dobranych proporcjach. Spektakl daje nam dokładnie to, czego od teatru oczekujemy, a to wbrew pozorom nie jest ani oczywiste, ani łatwe. Śmiało polecam wszystkim spragnionym miłości lub po prostu dobrej rozrywki.

Fot. Dawid Stube (mat. prasowe Teatru Wybrzeże)

 

 

 

KOMENTARZE

aktualności

więcej z działu aktualności

sport

więcej z działu sport

kultura i rozrywka

więcej z działu kultura i rozrywka

Drogi i Komunikacja

więcej z działu Drogi i Komunikacja

Kryminalne

więcej z działu Kryminalne

KONKURSY

więcej z działu KONKURSY

Sponsorowane

więcej z działu Sponsorowane

Biznes

więcej z działu Biznes

kulinaria

więcej z działu kulinaria

Zdrowie i Uroda

więcej z działu Zdrowie i Uroda